Miecz Gwiazdy-dwa dziedzictwa

~Prolog~
  Księżyc zawędrował ospale na ciemne nocne niebo zalewając cały las kałużą białego światła.Wąski strumień delikatnie uderzał o kamieniste brzegi pokryte mułem.Nieopodal piętrzyła się góra dosięgająca chmur i przyćmiewająca swym majestatem wszystko wokół.Całość tworzyła razem obraz spokojnej nocy.
  Nagle gdzieś niedaleko rozległ się trzask łamanej gałęzi.Po chwili na polanę  wypadł zmęczony centaur.W prawej dłoni trzymał klucz w kształcie błyskawicy.Zatrzymał się w miejscu i nerwowo zastukał kopytami o ziemię.Schylił się i odgarnął piasek przed sobą odsłaniając drewniane drzwiczki tajemnego przejścia. Otworzył je przedmiotem,który miał przy sobie.Ukazały się przed nim kręte,granitowe schody.
  Schodził po nich ostrożnie,dokładnie sprawdzając czy każda noga znajduje się we właściwym miejscu. Przejście zamknęło się i na powrót zasypało piaskiem.
  Schody zdawały się nie mieć końca,ale po długim czasie marszu w dół dotarł do betonowej posadzki korytarza.Jego kroki stały się teraz bardzo głośne.Kierował się do jasnej sali,w której trwały teraz dyskusje i każdy wnosił nowe apelacje.
  Gdy wszedł do trwającej kłótni,wrzawa nagle ucichła.Dziesiątki oczy skierowały się ku centaurowi.W wysokim,oświetlanym pomieszczeniu za białym stołem zebrały się najróżniejsze magiczne stworzenia. Elfy,wróżki,wiedzmy,driady,krasnoludy siedziały na rzeżbionych krzesłach.Centaur ustał na złotym trójkącie,oparł łokcie o blat stołu i złożył palce.
-Mam nadzieję,że powód,dla którego ściągneliście mnie tu aż z Barbady jest naprawdę ważny-przerwał ciszę mówiąc niskim,typowo męskim głosem.Od razu po jego wypowiedzi wstał elf z czarnymi włosami w odziany w szarą szatę.
-Crillonie,powód,dla którego cię tu wezwaliśmy byłby wart przybycia tu aż ze Sleptonii-zwrócił się z należytym szacunkiem do spoglądającej na niego postaci.
-A mianowicie jaki to powód?-chciał wiedzieć centaur.Elf już miał mu odpowiedzieć,ale wyprzedził go jeden z krasnoludów.
-Mianowicie narodziny!Dziedzica miecza gwiazdy!
-Dokładnie dziedziczki-poprawił go elf i od razu kontynuował wypowiedz poprzednika-Córka Ignaciusa,
który za czasów Erindgadu należał do naszej Gwardii.
-Dobrze,ale co my mamy z tym wspólnego?-zapytał Crillon przebierając nogami.Jedna z driad  wyjęła zwinięty w rulon papier.
-Na mocy tego traktatu-zaczęłą-sporządzonego przez klan elfów wody to my jesteśmy zobowiązani do wyszkolenia każdego dziedzica Miecza Gwiazdy.-przeczytała przeciągając palcem po zapisie.Centaur podrapał się po brodzie.
-Równie dobrze moglibyśmy to zebranie odbyć,gdy ta dziewczynka miałaby trzynaście lat.Wtedy byłaby gotowa.-odparł z pewną pogardą.Driada zmarszczyła brwi i zawinęła papier z powrotem.
-Mój drogi Crillonie jak dobrze nam wiadomo Królowa Podziemia uwolniła się razem z Harphoniusem. Oboje rosną w siłę.Musimy wcześniej przygotować się na szkolenie,bo będzie ono cięższe nisz Ignaciusa.-odpowiedziała z przejęciem.Centaur odwrócił od niej wzrok i skierował go na środek stołu.Westchnął.
-Więc dobrze.Wysłucham teraz waszych argumentów na temat szkolenia-powiedział,Jako pierwsza do głosu została przydzielona jedna z wiedzm.
-Uważam iż powinny ją uczyć czarownice.Poznałaby zakazaną magię!-zaskrzeczała odsłaniając szczerbate zęby.W tym samym czasie podniosła się jedna z wróżek.
-O nie!Tylko dobro może zwyciężyć zło!-zaprzeczyła swej poprzedniczce.Po chwili  podniosła się głośna wrzawa i zaczęły się spory pomiędzy stworzeniami.W końcu wstała driada,która przypomniała o traktacie. Uciszyła wszystkich.
-Najlepszym wyjściem będzie wysłanie jej do szkoły Jamesa Tidrinita.Tam nauczy się magii,walki i łucznictwa,czyli tego co będzie jej najbardziej potrzebne.-zaproponowała.Crillon uśmiechnął się.
-To będzie najatrafniejsza decyzja-odparł i zwrócił się do siędzącego obok krasnoluda.-Robinie,powiadom
naszego drogiego Jamesa i przekaż mu to.On będzie wiedział co z tym zrobić-powiedział podając karłowi do rąk miecz w złotym futerale.
~1~Czarny wilk~
  Erin szła ciemnym korytarzem prowadzącym do piwnicy.W ręku trzymała świecę,która oświetlała tylko część drogi przed dziewczynką.Resztę pochłaniały ręce ciemności.Jej kroki odbijały się głuchym echem.Na ścianach widniały  obrazy walczących satyrów oraz ich rychłej śmierci.Dziewczynkę zawsze zastanawiało dlaczego je tu umieszczono,skoro niektóre były tak przerażające,że od razu czuło się w tym miejscu obserwowanym.
  Po chwili ukazały się przed nią drzwi do piwnicy wukonane z ciemnego drewna.Otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
  W pomieszczeniu znajdowały się głównie polana i słoiki z przetworami.Podeszła do jednej z półek i wzięła marmoladę wiśniową oraz dżem z jabłek wysokogórskich.Zabrała też miód,który kiedyś był płynny,teraz zaś stwardniał.Już miała wyjść,gdy nagle coś zwróciło jej uwagę.Mała czarna skrzynka,na którą padało światło świecy.Odłożyła słoje i wzięła ją do ręki.
  Nie wyróżniała się niczym po za zamkiem w kształcie błyskawicy.Wzbudzała jednak w Erin ciekawość. Dlaczego znalazła się tu,a nie gdzie indziej?Obróciła ją w rękach.Na dole kuferka widniał grawerowany złoty napis.
-Ignacius Wolfer-przeczytała na głos.Gdzieś słyszała to nazwisko,ale gdzie?Spakowała znalezisko do torby wypchanej po brzegi słojami i wróciła na górę.
                                                                              ***
  Matka Erin siedziała spokojnie na fotelu i szyła.To ją uspokajało.Ogień w piecyku łapczywie pochłaniał do paszczy wrzucone do niego drewno jesiona.Uniosła swe niebieskie oczy i spojrzała na dziewczynkę.
-Ile jeszcze zostało?-zapytała.
-Pięć słoi dżemu,osiem marmolady i jeden miodu.Starczy na całą zimę-odparła Erin.Kobieta na fotelu uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą.
-Jest jeszcze coś-wtrąciła dziewczyna wyjmując z torby skrzynkę-Znalazłam w piwnicy.Co to?-spytała.Jej matka od razu spoważniała,a jej wzrok wyrażał przerażenie.Po jej policzku spłynęła łza.
-To wszystko...to za...za...za szybko.Ten czas upłynął zbyt prędko.Wiedziałam,że ten dzień kidyś nadejdzie.-zapłakała.
-Jaki dzień?Nic nie rozumiem.-zdziwiła się Erin.Jej matka zdjęła z drugiego fotela kosz z wełną.
-Siadaj-powiedziała wyciągając z lewej kieszeni swetra naszyjnik ze szponem sowy.
                                                                               ***
-Powiada się,że miłość jest trywialna,bezcelowa.Jest tylko po to,aby świat był odwzorowaniem ideału dla innych plemion.
  Wierzyłam w tą tezę dopóki pewien człowiek nie uświadomił mi jak bardzo mylili się ci wszyscy ludzie.
   Gdy chodziłam jeszce do szkoły,oba światy były zjednoczone,kiedy Psaria nie podzieliła ich na głópców, którzy zeszli na złą drogę oraz na tych mądrych co swą godność zachowali poznałam pewnego chłopca. Zawsze siedział sam na schodach przed bramą podczas gdy inne dzieci szydziły z niego.Miałam siedemnaście lat i byłam w sytuacji podobnej do jego.Osiadłam obok,a on spojżał się na mnie swymi zielonymi,pełnymi wyrazu oczyma.Delikatny wiatr rozwiał urzę jego rudych włosów okalających twarz niczym grzywa lwa.
Kilka lat pózniej,kiedy lepiej się poznaliśmy wyjawił mi,że należy do Gwardii Białej Sowy i dał mi naszyjnik ze szponem sowy.Wtedy narodziło się między nami uczucie.I to wcale nie trywialne ani bezcelowe.
  Potem urodziłaś się ty,a chłopak spod szkoły,czyli twój ojciec w ten sam dzień został zabity przez Królową Podziemia próbując ją zgładzić.Rzuciła też na ciebie urok przez co ty,jako prawowity członek Miecza Gwiazdy,miecza swego ojca musisz pomścić jego śmierć,a dokładnie śmierć Ignaciusa Wolfera.
                                                                                 ***
  Erin siedziała na bordowym fotelu roztrzęsiona i zszokowana.Do jej zielonych oczu napłynęły łzy. Ciemnobrązowe włosy bezwładnie opadły na ramiona gdy dziewczynka pochyliła się aby powstrzymać płacz.Po chwili poczuła na ramieniu ciepłą dłoń matki.
-Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?-wykrztusiła Erin.Była załamana.
-Bałam się jak zareagujesz-odparła kobieta kucając przed dziewczynką.Złapała ją za oba barki.
-Bez względu co się teraz stanie,jak potoczy się twoje życie,czy los klęknie przed tobą czy też złapie cię w ręce nienawiści musisz być silna.Tak ważne dziedzictwo to dar nie powód do smutku-pocieszyła dziewczynkę.Ta uśmiechnęła się lekko.
-Masz rację-odpowiedziała spoglądając na skrzynkę w rękach matki.
-Klucz posiądzie tylko ten,kto wypełni swój cel-powiedziała kobieta podając kuferek córce.-Niedługo to zrozumiesz-dodała pozostawiając Erin samą wraz z kotem.
-Wiedziałaś o tym?-spojżała się na rude zwierzę z pogardą.Podeszła do niego i ściągnęła go z piecyka.Kot tylko spuścił głowę.
-Charlesie,mówiłeś,że powiesz mi wszystko co będzie mnie dotyczyć.-krzyczała na zwierzaka.
-Tak ale każda ustna przysięga jest na wpół ważna.Twoja matka poprosiła mnie o zachowanie tej informacji, bo w całym Dambrdionie i tak za dużo wiedzą.-tu Charles urwał.
-Co wiedzą?!-krzyknęła Erin unosząc Charlesa za futro na karku do góry.
-Że dziedzic miecza znajduje się tu,w Farco.Danderiańskie plotki rozchodzą się tak bardzo,że Darcuad zaraz zacznie cię ścigać.Musisz z tąd uciekać,Nawet dzisiaj-odpowiedział kot z ulgą lądując na ziemi.
-Dzisiaj mówisz...Matka za żadne skarby mnie nie puści-zaśmiała się dziewczynka.
-Wcale nie musi wiedzieć.Wybierzemy się nocą,gdy zaśnie-prychnął kot.
-Wybierze-MY?-zdziwiła się Erin.
-Ktoś przecież musi cię chronić i pokazać drogę-zaoponował Charles.
                                                                             ***
  Zamykając drzwi od domu Erin czuła się nieswojo.Opuszczała miejsce,w którym spędziła połowę swego życia.Zrobiła na drzwiach znak krzyża i potarła kciukiem czoło.
-Niech Tyron ma cię w swej opiece-powiedziała.Po jej policzku spłynęła duża łza.
-Dokąd właściwie idziemy?-zapytała kota gdy przeszli cicho przez bramkę w płocie.
-Musimy się udać do Gwardii Białej Sowy-odparł Charles.
-Ale czy to nie wiąże się z przejściem przez las Blarconusa?-spytała Erin.
-Tak,ale nie ma się co martwić,nocą przeprawimy się przez gąszcz bez problemu odpowiedział zwierzak.
                                                                             ***
  Wchodząc do ciemnej zasłony leśnych koron drzew,czuło się niebezpiecznie.Wszędzie rozchodził się zapach wilgoci,a z oddali było słychać piski jeleni.
-Mówiłeś,że będzie bezpiecznie-szepnęła dziewczynka do idącego przed nią kota.
-Dziś jest najwyrazniej półpełnia,czas czarnego wilka-odparł Charles.Erin spojrzała w górę.Faktycznie,było widać tylko pół księżyca.
  Niespodziewanie gdzieś za nimi rozległo się donośne wycie wilka i szelest liści.W tym samym momencie odwrócili się i ujżeli ogromnego czarnego wilka o czerwonych oczach.Z jego zębów spływała świeża,ciepła
krew.
-Uciekaj!!-wrzasnął kot o oboje zaczęli biec jak najszybciej tylko potrafili.Wilk gonił ich dysząc ciężko. Nagle Erin potknęła się o wystający korzeń drzewa.
  Wilk już wystartował do skoku na Erin,otworzył paszczę umazaną krwią.W połowie lotu upadł nagle z głośnym rykiem padając głową wprost przed stopy dziewczynki.W jego masywnych plecach tkwiła długa strzała zakończona kruczym piórem.
~2~Corwin~
  Za bezwładnym cielskiem wilka stał chłopak.Miał bujne,czarne włosy,kilka piegów na nosie oraz oczy w kolorze głębokiego brązu.Był w wieku Erin.W prawej ręce trzymał,łuk zrobiony z dębu,najlepszego drzewa jak na taką broń.
-Durne kundle!-zaklął chłopak chrypiącym głosem przewracając wilka na bok.Zciągnął z jego przedniej łapy sznurek z przypiętą wiadomością.
-Darcuad.Erin.Miecz Gwiazdy.-odczytał na głos.Odwrócił wzrok w stronę dziewczyny.
-Ty musisz być Erin?-spytał
-Skąd to wiesz?!-zdziwiła się dziewczynka.
-Ten wilk miał określoną osobę do mordu-odparł podając jej karteczkę
-Dziedziczka Miecza Gwiazdy-westchnął chłopiec-dużo o tobie słyszałem.
-Czyli jesteś z Danderianu-zauważyła Erin.
-Corwin-przedstawił się chłopak podając jej rękę.Ta odwzajemniła jego uścisk.
-Widzę,że masz kota-powiedział schylając się do Charlesa.Zwracał się teraz do niego.
-Onyks czy Surapta?
-Onyks-odpowiedział kot na niezrozumiałe dla Erin pytanie.Odwrócił się w jej stronę.
-Może się przydać.Dobrze strzela z łuku,mówi w pradawnym języku oraz ma własnego wilka-zaoponował Charles.
-Dobrze-odpowiedziała.Potem zwróciła się do Corwina.
-Jeśli chcesz możesz z nami zostać i ochraniać nas w drodze do Gwardii Białej Sowy.-zaproponowała. Chłopak przytaknął tylko i podniósł z ziemi łuk oraz kołczan,a następnie wyrwał z pleców wilka strzałę. Schował ją do pozostałych.
                                                                        ***
  Noc postanowili spędzić w jaskini nieopodal małego strumyka.Charles dawno zasnął,a Erin i Corwin siedzieli przy ognisku na przeciwko siebie zajadając chleb zabrany przez dziewczynkę z domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz